+48 668 208 398

Tutaj podzielę się moimi doświadczeniami w nauce języków obcych. Jako nastolatka myślałam, że nauka języka obcego, to coś bardzo trudnego, a nawet wydawało mi się, że nie mam do tego zdolności. Uczyłam się kilku języków obcych, a właściwie robię to do chwili obecnej. W szkole średniej i na studiach opanowałam język niemiecki. Studiowałam germanistykę, więc miałam z nim duży kontakt i musiałam się go bardzo intensywnie uczyć. Po studiach germanistycznych stwierdziłam, że fajnie by było znać język angielski. Zaczęłam więc intensywnie pracować nad tym językiem. W tym artykule opiszę, jak się uczyłam i uczę do chwili obecnej języków obcych.

W nauce języków obcych nie zawsze odnosiłam sukcesy, miałam też czasem porażki, gdyż metoda nauki nie była dla mnie odpowiednia. W liceum uczyłam się angielskiego i niemieckiego. Niemiecki szedł mi świetnie, miałam dobre oceny, bardzo szybko wszystko zapamiętywałam. Z angielskim się męczyłam i bardzo go nie lubiłam, wydawało mi się, że nigdy tego języka nie opanuję. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwiła w metodzie nauki, która w przypadku języka niemieckiego była o wiele efektywniejsza niż angielskiego. Nauczycielka języka niemieckiego była mało wymagająca i za bardzo nas nie stresowała, natomiast nauczycielka języka angielskiego była ambitna i chciała nas wiele nauczyć, ale za bardzo jej to nie wychodziło. Mimo to lepsze efekty osiągałam u tej pierwszej nauczycielki niż u tej drugiej, ale nie była to wcale zasługa nauczycielki, bo reszta klasy nie przepadała za niemieckim i zbyt wiele się nie nauczyli. Uświadomiłam sobie, że uczę się niemieckiego w sposób bardziej efektywny. Postanowiłam zmienić sposób nauki angielskiego i od razu miałam lepsze rezultaty. Jak więc wyglądała u mnie nauka tych języków?

Zacznijmy od angielskiego. Lekcje wyglądały w ten sposób, że nauczycielka pisała na tablicy pojedyncze słówka i ćwiczyła z nami gramatykę oraz często nas z tych słówek odpytywała. Wymuszała też na nas mówienie, robiąc czasem na lekcji dyskusje na różne dziwne tematy, np. „czy zalegalizować narkotyki”. Byliśmy dopiero na poziomie podstawowym. Na studiach filologii angielskiej taka dyskusja miałaby sens, ale nie na poziomie podstawowym. Zestresowana tylko czekałam na dzwonek, z trudem mówiłam jakieś zdanie, którego nie zrozumiałby żaden Anglik, bo nie umiałam używać słów w danych kontekstach. Jedna osoba mówiła, reszta słuchała, ale ogólnie wszyscy się męczyli. Nauczycielka siedziała i notowała błędy, a potem je omawiała. Niewiele wynieśmy z takiej „dyskusji”, można by ten czas poświęcić na bardziej efektywną naukę. Trzeba przyznać, że nauczycielka się starała i dyskusja w języku obcym to świetny pomysł, ale nie na poziomie podstawowym. Oprócz dyskusji skupiała się głównie na podręczniku, odpytywaniu słówek i ćwiczeniu gramatyki, czasem ćwiczyliśmy rozumienie ze słuchu, a te dyskusje jak wyżej opisana zdarzały się rzadko. Ogólnie nie byłam zadowolona z efektów, nie lubiłam języka angielskiego i tylko czekałam na dzwonek. Z językiem niemieckim sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Miałam podręcznik z nagraniami, wszystkie teksty były nagrane. Tych nagrań było bardzo dużo, moja mama musiała je specjalnie zamówić, bo nawet w księgarni nie było. Nie były tanie, ale było warto. Bardzo często ich słuchałam, a w mojej głowie się „nagrywało”, słyszałam prawidłowy akcent i autentyczny język, a nie niemiecki z „polskim akcentem” nauczycielki. Ponadto ta książka miała bardzo dobrze wytłumaczoną gramatykę. Chętnie się z niej uczyłam, niezależnie od tego, co przerabialiśmy na lekcji. Nauczycielka niemieckiego rzadko nas odpytywała z przerobionego materiału, robiła od czasu do czasu klasówki i to wszystko. Przerabiała ten podręcznik, ale popełniła jeden bardzo poważny błąd, który polegał na tym, że nigdy nie używała nagrań do niego, może tylko raz nam coś puściła. W efekcie większość klasy nie lubiła tego języka i miała słabe wyniki. W moim sukcesie nie było wielkiej zasługi nauczycielki, może tylko jakiś malutki udział. Ten podręcznik był tak opracowany, żeby się uczyć z niego razem z nagraniami, bez nagrań nauka nie miała sensu. Niestety nauczycielka nie wykorzystywała ich na lekcji. Niemieckiego uczyłam się „poprzez słuchanie” i powtarzanie, słyszałam ciągle żywy, autentyczny język i powtarzałam go. W dwa lata przerobiłam sama materiał z czterech lat. Podręcznik okazał się za łatwy, więc zapragnęłam oglądać niemiecką telewizję. Zamontowaliśmy antenę satelitarną i każdego dnia oglądałam niemieckie kanały. Na początku niewiele rozumiałam, ale z czasem było coraz lepiej. Po trzech latach zdałam certyfikat Instytutu Goethego Zertifikat Deutsch, a po czterech latach dostałam się na studia germanistyczne, w czasach, gdy były egzaminy wstępne. Jednak studiowanie germanistyki trochę mnie przytłoczyło, mimo, że wiele zawdzięczam tym studiom. Ogólnie rzecz biorąc uznaję naukę języka niemieckiego za duży sukces. Zauważyłam też, że szybko uczę się języka na żywo, kiedy jestem w Niemczech, słyszę ten język dookoła i rozmawiam z ludźmi. Natomiast na germanistyce często uczyliśmy się w ten sposób, że czytaliśmy jakieś teksty, czasem bardzo długie i musieliśmy nauczyć się z nich słówek i zwrotów. Tylko, że wykładowcy nie mówili, których słówek muszę się nauczyć. A test sprawdzający znajomość słownictwa polegał na tym, że były różne zdania z lukami, zupełnie inne niż w tych tekstach do czytania i w zupełnie innych kontekstach i trzeba było te luki wypełnić jakiś słowem z tych tekstów. Trzeba było zapamiętać, jakie słowa w nich były, a potem uzupełnić nimi inne zdania. Wymagało to bardzo mozolnej nauki, która była mało efektywna, a zajmowała mnóstwo czasu. Jedynym pozytywną rzeczą było to, że uczyliśmy się nowych słów w tekstach i czytaliśmy te teksty. Natomiast sprawdzenie wiedzy nie było najlepsze, o wiele łatwiej byłoby, gdybyśmy wiedzieli, których słów i zwrotów trzeba się nauczyć i podkreślilibyśmy je wcześniej. Niestety większość wykładowców nie zastanawiała się, czy ich sposób nauczania jest efektywny i nie pracowała nad warsztatem nauczyciela, ale kilku dobrych też się znalazło, którym zależało, żeby nas coś nauczyć. Byłam zdeterminowana i uczyłam wszystkiego, co wymagali, jednak nie uczyłam się już tak łatwo i szybko, jak na żywo czy słuchając nagrań i oglądając telewizję. Na studiach też czytałam bardzo dużo książek po niemiecku, co bardzo poszerzyło moje słownictwo.

Poza tym na studiach miałam także lektorat z języka szwedzkiego, który okazał się totalną porażką z powodu mało efektywnych materiałów nauczania i niedbale podchodzących do nauczania wykładowców. To były zajęcia fakultatywne, na początku było wiele chętnych, jednak prawie wszyscy zrezygnowali i na koniec lektoratu była tylko garstka osób, do której ja należałam. Prawie nigdy nie stosowaliśmy nagrań do podręcznika, które były dostępne. W języku szwedzkim jest bardzo dużo głosek, więc język ten może brzmieć dla Polaka bardzo obco. Jeśli się go nie słyszy, bardzo trudno się go nauczyć. Musiałam więc kupić sobie samouczek z nagraniami i go przerobić, dzięki temu nie zrezygnowałam z lektoratu. Kiedy usłyszałam ten język, stwierdziłam, że ma bardzo ładne brzmienie. Jednak naukę języka szwedzkiego na studiach muszę uznać za porażkę. Gdybym więcej uczyła się sama, to efekt byłby lepszy, ale zabrakło mi już na to czasu i chęci. Mimo, że znaliśmy już język niemiecki i mieliśmy podstawy języka angielskiego, trudno było się nauczyć języka szwedzkiego od podstaw. Poza tym wykładowcy nigdy nie stosowali powtórek, tylko szybko przerabiali materiał, nigdy go nie utrwalając. Na trzecim roku lektoratu mieliśmy przez jakiś czas zajęcia ze Szwedem, jednak nie rozumieliśmy tego, co do nas mówił po szwedzku i musiał mówić po polsku. Dał nam do czytania różne teksty i fragmenty książek dla dzieci, jednak my nie znaliśmy nawet podstaw, więc te materiały okazały się za trudne. Nauka z native speakerem na sens, kiedy jest się na poziomie średniozaawansowanym, wtedy można wiele skorzystać, jeśli jest się na poziomie podstawowym nie ma za bardzo sensu, chociaż mogą znaleźć się ludzie, którym to będzie odpowiadać. Ja muszę już trochę ten język znać, żeby rozmawiać z native speakerem. Jeśli chodzi o język szwedzki, to po latach wróciłam do niego i czasem w wolnej chwili się uczę, podoba mi się ten język i mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.

Muszę jeszcze wspomnieć o nauce języka angielskiego, wspominałam już trochę o tym na początku, jednak postępy w nauce tego języka miałam dopiero później. Jak skończyłam germanistykę, pomyślałam sobie, że fajnie byłoby też znać język angielski i zaczęłam się go uczyć. Elementarne podstawy zdobyłam w szkole średniej. Czytałam dużo tekstów, słuchałam nagrań, czytałam książki uproszczone, słuchałam audiobooki jednocześnie śledząc tekst. Po dłuższym czasie zaowocowało to tym, ze moje rozumienie się bardzo poprawiło i poszerzyłam słownictwo. Teraz rozumiem wszystko, kiedy oglądam wiadomości i filmy dokumentalne. Trochę gorzej jest z niektórymi filmami fabularnymi, bo często w nich używany jest slang, więc są trudniejsze do zrozumienia, ale z tym jest już coraz lepiej. W krajach skandynawskich filmy obcojęzyczne są wyświetlane z napisami. Dzięki temu Skandynawowie bardzo dobrze mówią po angielsku, o wiele lepiej niż Niemcy, gdzie stosowany jest dubbing. Dlatego też staram się oglądać filmy po angielsku i oczywiście po niemiecku. Ucząc się języka angielskiego, uczyłam się gramatyki. Przerobiłam cały podręcznik do gramatyki, który był napisany po angielsku i wiele innych ćwiczeń. Wszystkie te czynności przyczyniły się do tego, że moja znajomość języka jest o wiele lepsza. Naukę języka angielskiego mogę uznać za sukces.

Niedawno zaczęłam się uczyć też języka niderlandzkiego, zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo dopiero zaczynam.

Reasumując, moje i porażki sukcesy w nauce języków obcych zależą od metod nauczania, jakie stosowali nauczyciele i ja. Zła metoda, nie dobrana odpowiednio do poziomu nauczania, przyczyni się do tego, że odniesiemy porażkę i zniechęcimy się do danego języka. Zastosowanie dobrej metody, bądź wielu różnych metod jednocześnie może ułatwić naukę języków obcych, jednak, aby osiągnąć dobre rezultaty, to potrzeba „jeden procent talentu i dziewięćdziesiąt dziewięć procent ciężkiej pracy”.